Stop-klatka

Pędzę ostatnio przed siebie na dziko galopującym koniu. Końcówka roku okazuje się dla mnie bardzo obciążająca, jakby nagle 2021 zrozumiał, że zaraz się skończy i to bez fajerwerków i efektów specjalnych. A musi przecież zostawić po sobie coś ekstra, żebym mogła powiedzieć – ależ to był rok!

Chore dziecko, chora ja, chorujące rybki, zepsuty samochód, gonię z pracy do lekarza, ze szkoły do mechanika, w międzyczasie dziesiątki telefonów, zebrania, przesunięte spotkania, kostium na Halloween, pierwsza szkolna wycieczka, warsztaty z dziećmi, prezentacja dla młodzieży, scenariusz zajęć na Noc Bibliotek. Próbuję wcisnąć w swój grafik dyżur na Targach Książki i pogodzić to z opieką nad dziećmi, mam wyrzuty sumienia, że znowu oglądają bajkę, zamiast czytać książeczki i robić kreatywne rzeczy z mamą. 

 

Czuję zmęczenie i przytłoczenie. Czuję, że to za dużo. Czuję, że chyba nie dam rady tego wszystkiego pochytać.

 

Wiem, że muszę włączyć pauzę, zanim uznam, że to wszystko mnie przerasta, że to nie ma sensu, zanim schowam głowę w piasek.

 

I wtedy kładę się na macie. Albo siadam na zafu. Wybieram pozycję dziecka, albo krzyżuję nogi i otwieram klatkę piersiową. Klikam pauzę. Wszystko, co było, co jest i co ma być zastyga w stop-klatce. Oddycham. Wdech. Wydech. Oglądam stop-klatkę przez chwilę z ciekawością. Nie oceniam. Wdech. Wydech. Zostawiam to i schodzę niżej. Wdech. Wydech. Wchodzę pod powierzchnię siebie, tam gdzie słychać bicie serca i miarowy oddech. Wdech. Wydech. Przyglądam się z troską swojemu ciału. Wdech. Wydech. Rozluźniam napięte mięśnie, puszczam wszystkie struny, pozwalam sobie dryfować. Wdech. Wydech. Pytam się siebie, czego potrzebuję. Wdech. Wydech. Myślę o sobie czule i daję sobie wsparcie. Oddycham. Oddycham. Oddycham. Przez chwilę jestem tylko wdechem i wydechem. Potem wracam do mojej stop-klatki. Oglądam ją sobie raz jeszcze, zanim puszczę play. Nie oceniam. Nie muszę. Wracam i już wiem, czego potrzebuję. Wiem, co mogę odpuścić. Wiem, że dam radę.

 

Robię takie stop-klatki tak często, jak tylko się da. Czasem jest to medytacja. Czasem joga. Czasem to wystawienie buzi do słońca, albo zapatrzenie się w kojący widok. Czasem to świadomy oddech podczas odpoczynku. Czasem to ulubiona piosenka w słuchawkach. Najważniejsze, by była to świadomie przeżyta chwila, która naładuje mój wewnętrzny akumulator. Nie nastawiam się na wielki efekt. To nie jest tak, że w trakcie medytacji doznaję kosmicznego olśnienia i nagle mam nadludzką moc Widzenia Prawdy, a na czole pojawia mi się trzecie oko, którym przenikam materię świata. To tak nie działa. To są po prostu moje chwile, dzięki którym odpoczywam, nabieram dystansu, wracam do tego, co naprawdę ważne – do siebie. Sama świadomość siebie, swoich napięć i emocji, wystarcza żeby wyciszyć wewnętrzną walkę. Żałuję, że nie wiedziałam o tym pięć, dziesięć, piętnaście, dwadzieścia lat temu. Wiele spraw pewnie wyglądałoby inaczej. 

 

Za tę świadomość dziękuję Natalii de Barbaro, Jonowi Kabat-Zinnowi, Marion Woodman, Eline Snel, Maureen Murdock i wszystkim autorom wspaniałych książek, dzięki którym czuję się kształtowana na nowo.


Opublikowano

w

przez