Ostatnio w kilku rozmowach ze znajomymi rodzicami pojawił się temat niechęci dziecka do słuchania czytanych mu książeczek. Przede wszystkim dotyczy to maluchów, które wyrywają rodzicom książkę z rąk, albo po kilku zdaniach chcą czytać od początku. Biedni rodzice boją się, że książeczki to jednak nie jest rozrywka dla ich dzieci. Albo co gorsza – demotywują się i stwierdzają, że na czytanie przyjdzie jeszcze czas. Czas, który nie przychodzi nigdy. Bo słuchać czytania trzeba dziecko nauczyć tak samo, jak samego czytania.
Słodki początek
Kiedy byłam w ciąży w głowie miałam słodkie, ociekające lukrem obrazki, jak to leżę z moją kruszynką i czytam jej książeczki, a ona zasłuchana, chłonie każde zdanie. Potem pojawiła się na świecie mała istotka i faktycznie – słuchała każdego mojego słowa z uwielbieniem – zwłaszcza gdy intonowałam i deklamowałam z mistrzowską precyzją. Czytałam jej wszystko, co mi wpadło w ręce – wierszyki Brzechwy, opowiadania Nabokova, czasopisma, Akademię Pana Kleksa i książeczki z serii „Poczytaj mi mamo”. Byłam zachwycona – oto czytelnik (a raczej słuchacz) doskonały!
Daj mi spróbować
Czytelnik doskonały zaczął rosnąć i interesować się co też takiego fajnego mama trzyma w rączkach i dlaczego wtedy mówi takim smiesznym tonem. I zaczęło się wyrywanie i piszczenie, kiedy mama nie chciała oddać zdobyczy. Naprawdę ciężko było wtedy cokolwiek przeczytać, więc zaczęłam skupiać się na opowiadaniu obrazków. Najpierw bardzo ogólnie – tu jest dziewczynka, tam piesek, a tam konik. Kiedy zauważyłam, że ogarnia te pojęcia i potrafi pokazać gdzie kto jest, zaczęłam opowiadać co dzieje się na obrazkach ze szczegółami – dziewczynka huśta się na huśtawce, konik je sianko i tak dalej. Potem przyszedł czas na wymyślone historyjki na podstawie obrazków z książek. Co ciekawe – Natka od razu wiedziała, kiedy zaczynam czytać tekst, zamiast opowiadać o obrazkach i natychmiast się burzyła.
Nie miałam wielkich oporów przed dawaniem jej książeczek do ręki. Tych kartonowych nie mogłaby potargać – co najwyżej zjeść 🙂 A te o miękkich kartkach zawsze oglądała pod okiem kogoś dorosłego. Oczywiście nie dałam jej od razu najcenniejszych książek z naszego zbioru. Zaczęliśmy od dwóch książek formatu A4 z różnymi bajkami – mogła je do woli oglądać bez stresu, że jak nawet potarga, to nie stanie się wielka tragedia. Co ciekawe – nigdy tych książeczek nawet nie nadtargała. Mamy takie śmieszne zdjęcie, gdzie Natka siedzi obok taty i oboje czytają książki. Natka z poważną miną obraca stronę w swojej wielkiej księdze. Prawdziwa czytelnia.
Ten okres trwał bardzo długo. Natka nauczyła się, że jak wyrwie mi książkę z ręki, to będzie musiała czytać sama. Czasem tak właśnie wolała – oglądała obrazki sama i sama sobie o nich opowiadała. Szczerze mówiąc zaczęłam tracić nadzieję, że kiedykolwiek będziemy te książki normalnie czytać. Gdy tylko Natka usłyszała zmianę w moim głosie – jakimś cudem rozumiała, że czytam zamiast opowiadać – wpadała w złość.
Narodziny małego czytelnika
Zmiana pojawiła się, gdy Natka miała około półtora roku. Co jakiś czas próbowałam jej czytać zamiast opowiadać i nagle zaskoczyło! Czytamy! Niestety nie było tak różowo, jak w moich marzeniach. Nadal nie było wspólnego leżenia pod kocem i czytania opowieści. Wierszyki musiały być krótkie i powtarzane w nieskończoność. Jeśli zaciekawiło ją coś dłuższego, przerywała mi w połowie i musiałam czytać jeszcze raz. I jeszcze raz. I jeszcze raz. A potem mnie olśniło dlaczego. Ona się tych książek uczyła na pamięć! Wystarczyło, że powiem początek zdania, a ona potrafiła je dokończyć.
To odkrycie było dla mnie w pewnym sensie graniczne. Zrozumiałam sens czynności, która do tej pory była dla mnie nudna i denerwująca. Teraz gdy czytamy coś nowego w kółko, po pewnym czasie zaczynam urywać zdanie, a Natka je dokańcza. A gdy chce poczytać sama, potrafi słowo w słowo powiedzieć z pamięci co jest napisane na danej stronie. Wygląda, jakby naprawdę czytała!
Za 3 miesiące Natka skończy dwa lata. Dopiero teraz widzę, że jest coraz bardziej zainteresowana prawdziwym czytaniem. Sięgamy po coraz dłuższe teksty i okazuje się, że słucha ich i rozumie. Oczywiście wciąż najlepiej czyta jej się krótsze opowieści, ale nareszcie mam większy wybór przy kupowaniu jej książek. Nadal też lubi, kiedy opowiadam jej obrazki. Czasami mówi „Mamusiu, nie czytaj literki tylko czytaj obrazki”.
Jesteśmy zdecydowanie na najlepszej drodze do mojego wymarzonego obrazka z czasu ciąży. Leżymy przytulone, ja zaczytana, ona zasłuchana. Jest tyle cudownych książek, które chcę jej przeczytać zanim dojdziemy do etapu, gdy zamknie się w pokoju sam na sam z lekturą.
Ale nie byłoby tego wszystkiego, gdybym zniechęciła się na samym początku i nie zarażała jej miłością do książek. No i wielka biblioteka mojego męża też w tym pomogła. Czasem Natka pożycza jakąś lekturę i czyta – otwiera na środku i wkłada głowę w książkę. Bo przykład idzie z góry. Czytający rodzice to czytające dzieci.