Ten dzień będę pamiętać do końca życia. Narodziny mojej córki. Pamiętam dokładnie wszystko, minuta po minucie, jak zapisane na filmie. Pamiętam każdy skurcz, każde badanie, wypełnianie dokumentów, dziewczyny z sali, oczekiwanie na decyzję i… radość. Ogromną radość, graniczącą z jakimś upojeniem endorfinowym.
Godzina 5 rano – obudziły mnie pierwsze regularne skurcze. Już wiem, że to będzie ten dzień. O 7 zaczęły odchodzić wody. Szybki telefon do szpitala i zapada decyzja – jedziemy! Biorę prysznic, dopakowuję ostatnie rzeczy i ruszamy.
Kiedy myślę o tym z perspektywy czasu, dziwię się, że byłam tak nakręcona. Nie bałam się wcale. Byłam gotowa wejść na salę porodową i zrobić, co trzeba. Najlepiej natychmiast. Kiedy wreszcie lekarka powiedziała „idziemy”, wybiegłam z gabinetu lekarskiego i wołałam przez cały korytarz: „Nareszcie! Idziemy rodzić!”. Mina personelu – bezcenna. Pewnie rzadko zdarzają się takie wariatki, co same pchają się na sale porodowe i biegają po korytarzu z radości.
Pamiętam fantastyczną położną, pamiętam „Barwy szczęścia” w jej małym telewizorku i decyzję: „Urodzisz o 22:00 – uwierz mi, znam się na tym”. O 23:00, po ciężkiej walce, musieliśmy podjąć szybką decyzję, która być może uchroniła nas od różnych konsekwencji. Choć bardzo chciałam urodzić naturalnie, wyraziłam zgodę na cesarkę. O 23:15 Natalia była już z nami. Nigdy nie zapomnę jej małych, bordowych nóżek i hasła lekarki: „Zrobiłam taki zaje**sty szew, jak nigdy – nic nie będzie widać”.
Dziś mija dwa lata od narodzin naszego maleństwa. Maleństwo wyrosło, zrobiło się przy okazji śliczne, mądre i wygadane. Przez te dwa lata bardzo dużo się nauczyłam i wciąż się uczę. Przeżyłam więcej, niż przez całe poprzednie życie. Robię więcej i bardziej intensywnie, a moje plany i marzenia są bardziej wyraźne i zdecydowanie bardziej kolorowe.
Nie wyobrażam już sobie innego życia, jak tylko życie z Natką. Nie pamiętam prawie jak to było zanim pojawiła się przy mnie. Co robiłam? Na co marnowałam czas? Jak istniałam? Cały czas mam wrażenie, że to było zupełnie inne życie. Wydaje się, że już w tamtym dniu, dwa lata temu, zanim Natka się jeszcze narodziła, rozpuściła w moich żyłach płynne endorfiny i one tak krążą i sprawiają, że jak tylko na nią patrzę, to mam ochotę brykać z radości – jak wtedy, gdy zmierzałam na salę porodową.
Żaden poradnik nigdy nie ogarnie, jak to jest żyć z małym człowiekiem u boku. Nic nie jest w stanie nawet przybliżyć tego stanu. I chociaż bywa trudno, straszno a nawet ciężko – nie zamieniłabym tej drogi na żadną inną.