Druga powieść Wioletty Grzegorzewskiej – Stancje – to kontynuacja wielokrotnie nagradzanych Guguł. Obie książki łączy postać głównej bohaterki – stojącej u progu dorosłości Wiolki, która musi zmierzyć się z różnymi etapami dojrzewania, które symbolizują tytułowe stancje. Jakie pokusy czekają na Wiolkę w dużym mieście, na początku lat 90-tych?
Stancje – przystanki w drodze do dojrzałości
Stancje to opowieść o poszukiwaniu własnej tożsamości, miłości i swojego miejsca w życiu. Wiolka, której dzieciństwo poznaliśmy w Gugułach, na początku lat 90-tych zdaje na studia i postanawia przenieść się na stałe do Częstochowy. Niestety nie dostaje miejsca w akademiku, a skromne kieszonkowe nie wystarczają na wynajęcie mieszkania, czy choćby pokoju. Wiolka musi poradzić sobie sama, nie ma na kogo liczyć. Powrót na Hektary nie wchodzi w grę. Decyduje się więc wynająć pokój w hotelu robotniczym, który prowadzi jej znajoma Rosjanka. Dziewczyna od samego początku jest zagubiona, nieobyta w wielkim mieście, w którym toczą się przemiany ustrojowe. Wciąż ma naiwne wyobrażenie o życiu – marzy o wielkiej miłości, idzie na studia tylko po to, żeby odnaleźć ukochanego mężczyznę i wyrwać się spod władzy matki. Nie czuje się dobrze ani w Częstochowie, ani wśród rówieśników, a jednocześnie nie chce odwiedzać rodzinnego domu, bo boi się, że już nie będzie miała na tyle silnej woli, by wrócić na studia.
Każda kolejna stancja – począwszy od hotelu robotniczego, przez pokój w zgromadzeniu sióstr zakonnych oraz w końcu wynajęta kawalerka – to kolejne etapy w dojrzewaniu bohaterki. Dojrzewaniu do dorosłości i samodzielności, dojrzewaniu do miłości i kobiecości. Podobnie jak w Gugułach, tak i w Stancjach wszystko dzieje się po raz pierwszy. Stancje mają jednak inną konstrukcję, autorka posługuje się nieco innym językiem, dostosowanym do innego etapu życia bohaterki. Narracja jest niepokojąca, oniryczna, lekko psychodeliczna. Rzeczywistość jest szara, przytłaczająca, przeplata się ze wspomnieniami, wizjami, wyobrażeniami. Wszystko dzieje się jak we śnie, w którym bohaterka bezwolnie przemierza miasto nie mając wpływu na to, co się dzieje.
Narratorka opisuje wszystkie zdarzenia, które ją spotykają, z pozycji biernego uczestnika. Rzadko przejawia własną inicjatywę i robi coś z własnej woli. Wszystko się dzieje poza nią. Bohaterka tylko wchodzi w narzucone jej przez innych role, gra wyznaczony scenariusz. W robotniczym hotelu ulega złudzeniu rodzinnych stosunków, gdy w rzeczywistości pakuje się w niebezpieczne rozgrywki rosyjskiej mafii. Gdy przygarnia ją przełożona sióstr zakonnych, wpada w pułapkę zależności, przyjmuje narzuconą jej rolę, niemal staje się kimś innym, z innego czasu i świata. W końcu we własnych czterech kątach, okupionych ciężką niewolniczą pracą, staje się zależna od ukochanego mężczyzny. Dopiero, kiedy jej historia zatoczy koło i Wiolka wróci do początku swojej drogi – mądrzejsza o wszystkie doświadczenia, znacznie dojrzalsza – będzie mogła zacząć wszystko raz jeszcze, tak jak to powinno wyglądać.
O tym, że historia zatacza koła, świadczy również jeden z najciekawszych (moim zdaniem) fragmentów książki – motyw babci, która dopiero po osiągnięciu pełni dojrzałości po przekwicie (po przejściu wszystkich ról, jakie narzuciło jej bycie kobietą), stała się w pełni sobą, w pełni ukształtowaną kobietą – wiedźmą, tą która wie więcej niż inni i potrafi wpływać na swój los. Wiolka, podobnie jak babka, wchodzi w role, które dla niej napisali inni. Nie jest w pełni sobą, bo nie potrafi jeszcze być sobą. Musi dojrzeć, przejść przez różne stadia rozwoju, jak poczwarka. Stancje to dla niej kolejne etapy rozwoju, dojrzewania do bycia w pełni kobietą.
Czy dojrzewanie Wiolki już się zakończyło? Myślę, że to jeszcze nie koniec jej zmagania się z losem. Przed nią wciąż jeszcze wiele kolejnych inicjacji i prób. Wciąż jest młodą i niedoświadczoną kobietą. A przynajmniej mam nadzieję, że Wioletta Grzegorzewska jeszcze powróci do Wiolki i pokaże nam jej dalsze losy.