Cztery rzęsy nietoperza – Hanna Kowalewska

Na tę książkę czekałam (i nie tylko ja) kilka lat. A kiedy wreszcie się doczekałam, bardzo ciężko zbierałam się do jej zrecenzowania. Bo jak recenzować książkę, która miała być wspaniałym zwieńczeniem serii, a która okazała się sporym rozczarowaniem? Moje uczucia są ambiwalentne – od radości, że znowu zawitałam w Zawrociu, po smutek, że cykl zakończył się właśnie w ten sposób.

 

Wszystkie części cyklu o Zawrociu czytałam z ogromną przyjemnością i pochłaniałam je praktycznie w całości. Zawsze towarzyszyły mi przy tym niesamowite emocje. Wiedziałam, że na Hannie Kowalewskiej mogę polegać – potrafi bez sentymentów przywalić głównej bohaterce i przy tym pokazać, że Matylda ma niezłomny charakter. Choć jak na jedną kobietę tych wszystkich problemów było naprawdę wiele, to jednak autorka zawsze zachowywała realizm oraz ciągłość fabularną. Każda sytuacja miała swoje wyjaśnienie i logiczną kontynuację. Historia Matyldy jest zagmatwana i nie brak w niej zakrętów, nagłych zwrotów i upadków. Właśnie za te upadki i braki happy endów, z których bohaterka potrafi się podnieść, najbardziej ceniłam autorkę Zawrocia.  Nie spotkałam dotąd równie barwnej i charakterystycznej postaci w żadnej innej kobiecej prozie. Muszę dodać, że moją ulubioną częścią Zawrocia jest Maska Arlekina – chyba najmocniejsza i najmroczniejsza z całego cyklu, choć wszystkie części dotąd trzymały wysoki poziom. Przelot bocianów był najbardziej stonowany i nie tak spektakularny, jak wcześniejsze części, ale wciąż dobry.

 

Na tym tle Cztery rzęsy nietoperza wypadają dość blado. Fabuła ostatniej części cyklu o Zawrociu jest nieco stylizowana na kryminał i krąży głównie wokół zakazanej miłości dwojga bohaterów. Matylda, po wielu życiowych zakrętach i ciosach, jakie zadał jej los (a właściwie własna siostra) wreszcie znajduje szczęście u boku Pawła, choć zdaje sobie sprawę, że mało kto zaakceptuje ich związek. Zakochani planują ślub i dalszą przyszłość, cieszą się sobą. Szybko jednak okazuje się, że jak zwykle to szczęście nie będzie trwało wiecznie – Paweł musi wyjechać do Stanów, by dokończyć muzykę do filmu i pozałatwiać różne swoje sprawy. Matylda zostaje sama w Zawrociu, otoczona ze wszystkich stron niechęcią, zawiścią, trującymi układami, a nawet nienawiścią. Wydaje się, że wszyscy tylko czyhają na to, aż powinie jej się noga. Na dodatek ktoś próbuje mocno nastraszyć Matyldę. Komu zależy na tym, by uciekła do Warszawy? Kto chce doprowadzić do zerwania związku z Pawłem? Matylda chce rozwikłać zagadkę, ale w jej otoczeniu zbyt wiele jest osób, które źle jej życzą. Kobieta musi więc poznać motywacje i prawdziwe oblicza jej wrogów, by dojść do tego, kto z nich próbuje bawić się jej kosztem.

 

Najważniejszym i chyba najczęściej powtarzającym się zarzutem pod adresem najnowszej książki Hanny Kowalewskiej jest jej długość i rozwlekła fabuła. Niemal 600 stron tekstu to zdecydowanie za dużo, jak na to, co dzieje się w powieści. Poprzednie części były minimum o połowę krótsze, za to jakość fabuły stała na wysokim poziomie. Akcja była skondensowana i płynna. Cztery rzęsy nietoperza po prostu dłużą się niemiłosiernie, a w trakcie lektury (zwłaszcza na początku) miałam wrażenie, że wszystko się zapętla i czytam w kółko to samo. Po części rozumiem, że taki sposób prowadzenia narracji wynika z klimatu powieści. Główna bohaterka jest w ciąży i spędza samotnie długie godziny w pustym domu na wsi, z dala od ludzi i miasta, do którego dotąd była tak przyzwyczajona, na dodatek nękana przez wariata, który zostawia jej przed bramą martwe niespodzianki. To tłumaczyłoby rozwlekłe rozmyślania o ukochanym i przytaczanie infantylnych miłosnych dialogów i zachowań zakochanych. W pewnym momencie Matylda na kartach pamiętnika przeprasza swoją babkę, do której adresowana jest jej opowieść, za pisanie w kółko o Pawle i opisywanie pełnych uniesienia scen. Nie da się jednak ukryć, że czytanie o tym w kółko po prostu męczy. W powieści dzieje się zaskakująco mało, dużo za to jest rozmyślań i analiz zachowania różnych osób w różnych konfiguracjach.

 

Drugim zarzutem – już takim na mniejszą skalę – jest niezrozumiały dla mnie brak nowych technologii na kartach powieści. Akcja książki dzieje się współcześnie, więc nie rozumiem, dlaczego autorka usilnie unika takich urządzeń, jak laptopy, smartfony, internet i aplikacje (Skype, komunikatory)? Dlaczego Matylda nieustannie czeka przy telefonie stacjonarnym, aż Paweł wreszcie zadzwoni do niej zza oceanu? Dlaczego ciągle narzeka, że nie może zobaczyć ukochanego? Czy nie wystarczyłoby umówić się na wideorozmowę i mieć z nim stały kontakt dzięki internetowi? Być może nie zauważyłabym takich szczegółów, gdyby nie przygnębiające, długie fragmenty opisu tęsknoty głównej bohaterki i ciągłe bieganie do telefonu i martwienie się, że gdy wyjdzie z domu Paweł się do niej nie dodzwoni. 

 

Ostatnim moim prywatnym zarzutem jest cukierkowy koniec. Autorka przyzwyczaiła swoich czytelników, że na zakończenie każdej części można spodziewać się jakiegoś mocnego akcentu. Ale nie tym razem. Cykl o Zawrociu kończy się niemal pełnym happy endem, prawie wszystkie plany spełniają się i nie licząc drobnych wypadków – wszystko jest na najlepszej drodze do szczęścia. Nie spodziewałam się tego, przyznaję szczerze. Wydawało mi się, że koniec powinien być może przewrotny, może nie do końca tragiczny, ale na pewno z przytupem. Tu nic takiego się nie dzieje. Nie wiem, czy to miał być taki miły akcent na zakończenie serii, zapowiedź tego, że kłopoty Matyldy wreszcie się skończyły? Liczyłam na coś takiego, co sprawi, że po raz kolejny spadnę z krzesła. Szczerze mówiąc, nic by się nie stało, gdyby cykl zakończył się na Przelocie bocianów.

 

Na koniec dodam jeszcze kilka ciepłych słów, bo ciężko jest rozstać się z ukochanym Zawrociem w tak nieprzyjemny sposób. Paradoksalnie i mimo wszystko dobrze bawiłam się przy lekturze, a wręcz zarwałam noc, żeby wreszcie dowiedzieć się jakie będzie zakończenie. Cztery rzęsy nietoperza to nie jest do końca zła książka – po prostu bardzo blado wypada przy pozostałych częściach o Zawrociu. Cieszyłam się, że znowu mogę śledzić losy Matyldy i podglądać jej myśli oraz sposób bycia. Uwielbiam postać Matyldy. Jej życie usiane jest kłodami, dziurami i pułapkami, w które co i rusz wpada i we wspaniałym stylu się z nich wygrzebuje. Niejedna osoba na jej miejscu załamałaby się lub stwardniała tak bardzo, że jakiekolwiek ludzkie odruchy byłyby jej obce. Decyzje i uczucia Matyldy są zupełnie inne. Dzięki niej widzę, że można żyć i myśleć inaczej. Kochać, wspierać i szukać kontaktu z rodziną, która jest daleka od ideału. Szukać miłości u matki, która nie potrafi okazywać uczuć. Rozumieć postępowanie siostry mimo, że ta ją zdradziła. Szukać przyczyn zachowania innych osób i analizować je, zamiast odwracać się do wszystkich plecami. Imponuje mi jej postać, tak totalnie różna od wszystkich innych i ode mnie samej.

 

I już zupełnie na koniec chciałam podziękować Hannie Kowalewskiej za wspaniałe godziny spędzone z Matyldą, zarwane dni i noce, ogromne emocje i historię, której poznawanie było niesamowite. Zawsze, wszędzie i wszystkim będę polecać Zawrocie, bo po prostu warto przeczytać ten cykl w całości. Nawet, jeśli końcówka nie jest taka, jakbym sobie tego życzyła.